Na łono przyrody, chodźmy wraz!

Są miejsca, które żyją własnym życiem, własnym oddechem i zapachem. Miejsca na ziemi ciepłe i wypełnione niezwykłym światłem bez cieni, a jeśli już to cienie te w specyficzny sposób dodają im uroku. Miejsca piękne nie dlatego, że łatwo dostępne i niezwykle wygodne, miejsca o surowych zasadach i wewnętrznym rygorze, bez których tam istnieć byłoby niepodobna. Miejsca dla wybrańców, smutnych ludzi zadumanych, takich, co dużo tracą energii na głośny śmiech i mają ogorzałą od słońca twarz. Silne, żylaste ręce i palce o twardych opuszkach.

Góry. Każdy o nich słyszał, każdy mówi. Nie każdy zna.

„Dosyć dzień jeden przebyć w domu, patrzeć na zwykłe sprzęty domowe, żyć w tem otoczeniu, tak już przystosowanem do naszych potrzeb, że się go prawie nie odczuwa, nie uświadamia – żeby wobec tej natury doznawać wrażenia czegoś wyśnionego, bajecznego”

To miejsca, gdzie człowiek otwiera z zachwytu usta i może się gapić na ogrom natury z zapartym tchem cały dzień. Niezwykłe jest wyobrażenie, że kiedyś było więcej lasów i łąk a mniej miast. Że strumienie przetaczały się po kamieniach i szumiały w grotach, podczas roztopów zamieniały się w potoki, a one w rzeki, zabierały z sobą część gór, tworząc urwiska i taszcząc ze sobą połamane drzewa. Tam czuć oddech przyrody, oddech ziemi, byle piachu, nawet mrówek. To niezwykłe! Cudowne! Wspaniałe!

Nagle przestaje boleć głowa,  twarz się uśmiecha, słońce łaskocze po skroniach. Życie, ech ty życie! Chce się zakrzyknąć. Chce się pisać wiersze, czytać poezję i krzyczeć z radości. Chociaż nic, naprawdę nic szczególnego się nie wydarzyło, żaden awans, podwyżka czy wymarzona posada nie wpadły w ręce. Nic, poza spojrzeniem na góry.

 

Stanisław Witkiewicz „Na przełęczy”, Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”, Warszawa s. 75.